Polacy - arystokraci, rodowita szlachta z naszych stron w ciągu wieków wspierali kościół pw. św.Trójcy w Wędziagole.
W 1655 roku kowieński marszałek Jan Karol Rostowski, który wspierał fundusz kościelny, wiele środków przeznaczył na kościół. Następnie, na mocy testamentu, zobowiązał swoich spadkobierców, by z dochodów uzyskiwanych z zarządzanych przez niego dworu i ziemi w Wiłkomierzu, co roku część środków przeznaczali na wędziagolski kościół.
Zarządzający Wędziagołą i sąsiednimi ziemiami marszałek Józef Chłopicki - znana w tamtych czasach postać historyczna - w 1813 roku przeznaczył niemałą sumę (2400 rubli) na remont kościoła. Dzięki jego trosce kościół po pracach remontowych wyglądał bogato i ozdobnie. Szkoda, że wkrótce, w 1817 roku podczas pożaru w miasteczku, spalił się również kościół.
Kościół wędziagolski wspierała również fundacja założona przez kowieńską arystokratkę, hrabinę Katarzynę Szukszyną, która razem z rodowitym szlachcicem, aktywnym uczestnikiem Konfederacji Barskiej, zarządzającym dworem Normojnie w Wiłkomierzu, Karolem Brunową w 1816 roku, z dochodów ze swoich dworów, na odnowienie kościoła i jego wystrój przeznaczyła 1140 rubli.
Można wymienić jeszcze wielu przedstawicieli szlachty, którzy ciągle wspierali mniejszymi kwotami wędziagolski kościół. Szczególnie miło jest wspomnieć szlachetnie urodzone kobiety - wdowy, które wypełniając wolę zapisaną w testamentach, jak też z własnej inicjatywy, przeznaczały duże kwoty pieniędzy na wspieranie sług kościoła, prosiły ich o modlitwę i odprawienie Mszy św. za swoich zmarłych mężów. Jedna z nich - to rodowita szlachcianka Magdalena z Rukujżów Jagiełłowiczowa. To ona w 1793 roku założyła fundację na rzecz kościoła w Wędziagole i ofiarowała 2000 złotych rubli, prosząc o modlitwę i odprawienie Mszy św. za świętej pamięci swego męża Stefana, pochodzącego z okolic Prejszagoły. Była to naprawdę imponująca kwota na tamte czasy. Wdowa w ten sposób okazała swoją miłość oraz wierność przekonaniom swego zmarłego męża.
W 1829 roku, po odbudowaniu kościoła zniszczonego przez pożar, kowieński sędzia ziemski za pośrednictwem swej pełnomocniczki - państwowego doradcy Królestwa Polskiego - hrabiny Zofii z Zabiełów Zalewskiej, z dochodów ze znajdującego się na kowieńskich ziemiach dworu w Muniszkach, przeznaczył pieniądze na zakup lampy wiecznego ognia oraz oliwy, by ta wiecznie się paliła w wielkim ołtarzu przy słynącym z cudów wędziagolskim Jezusie Ukrzyżowanym.
Takie były minione wieki, taka mieszkała tu polska szlachta, tak ona się troszczyła o kościół w Wędziagole i znajdujący się w nim - słynący z łask i cudów - cudowny krzyż. Oni nie narzekali, nie skarżyli się, nie przeszkadzały im kataklizmy, których wtedy było sporo: szerzyły się epidemie, burzyły wszystko wojny i inne nieszczęścia. Bo ludzie rozumieli, że jest Bóg, Ojczyzna, Honor. Wiedzieli jak należy pielęgnować pamięć o najbliszych.
Również w czasach sowieckich Polacy, których nie wyniszczono i nie wywieziono, starali się ze wszech sił pomóc kościołowi w Wędziagole. Przede wszystkim, oczywiście, swoimi ofiarami. Dzięki nim kościół trwał.
Minęło ćwierć wieku od odrodzenia niepodległości. Znalazło się niemało zamożnych rolników, którzy są bogatsi od darczyńców z dawnych czasów. Niestety, oni nie pomagają kościołowi. Sowiecka mentalność i ubóstwo duchowe – to przyrodni bracia. Zachłanność i chęć gromadzenia bogactwa jest jedyną ich wizją przyszłości i sensem życia. Więc obecnie kościół w Wędziagole jest ubogi i zaniedbany. Nie ma żadnych fundacji, nie ma darczyńców. Nie te czasy, nie te priorytety...
Ryszard Jankowski
Czytaj więcej...