Przeglądając stare zdjęcia, na których są utrwalone widoki sprzed sześciu dziesięcioleci, przypomniałem dzieciństwo i najbliższych ludzi. Nawet bardzo napięta pamięć nie pozwala wszystkiego przypomnieć, ale niektóre epizody, wydarzenia i ich fragmenty pozostały w pamięci. Jednym z takich wydarzeń była wyprawa w końcu tygodnia do babci (mamusia – tak nazywał ją mój ojciec), do zaścianka, który znajdował się w odległości około trzech kilometrów na zachód od miasteczka Wędziagoła. Pamiętam, że razem z ojcem szliśmy polami wzdłuż wielkiego rowu. Kiedy byliśmy zmęczeni odpoczywaliśmy na skraju rowu, a po odpoczynku szliśmy dalej.
Nie opodal zagrody Koczanów spotykaliśmy wysoką, szczupłą kobietę w starszym wieku, która widząc nas zawsze podchodziła by porozmawiać. Ojciec z nią rozmawiał po polsku, po litewsku ona nie umiała. Mówił mi, że to jest Pani Koczanowa.
Zagroda babci była porośnięta dużymi drzewami, na których było urządzonych nawet kilka bocianich gniazd. Pod drzewami stały dwie duże stare stodoły pokryte słomianymi dachami, na których też były urządzone bocianie gniazda. Niekończące się klekotanie bocianów mi nie bardzo się podobało... Babcia najczęściej spotykała nas na podwórzu i zapraszała do domu. Była niedużego wzrostu, bardzo pochylona, ale chodzila dość szybko. W kuchni, przy płycie, na postawionej na klepisku kłodzie ona bardzo drobno rąbała łuczywa i zapaliwszy je zapałkami rozpalała ogień i smażyła jajecznicę. To odbywało się bardzo szybko. Tak nas, siedzących przy stole, częstowała. Pamiętam też jak razem szliśmy do sadzawki, nabieraliśmy wodę i nieśliśmy do domu, ustawialiśmy przy ścianie na ławeczce, by można było się napić. Na ławeczce stały dwa gliniane garnki z zsiadłym mlekiem, które bardzo lubiłem. Babcia pozwalała mi nabierać go łyżką: trzęsące się kawałki zsiadłego mleka nakładałem na talerz i jadłem. Moja babcia rozmawiała tylko po polsku, po litewsku nie umiała. Ja też nie umiałem po litewsku, ponieważ w domu rozmawialiśmy po polsku. Więc żadnych barier językowych nie było i doskonale rozumieliśmy się nawzajem. Po obiedzie, przy stole wszyscy grali w karty. Taka była moda. Później babcia nauczyła również mnie. Razem z ojcem ona uczyła mnie zaprząc konia do wozu, czesać go, obciąć mu ogon i grzywę. Jeszcze wielu rzeczy, tam - w zaścianku, babcia nauczyła. Odnajdywałem tam różne ciekawe rzeczy. Nie zważając na długą drogę na piechotę, zawsze byłem gotów tam iść, ponieważ przyciągało to miejsce i szczególnie osobowość babci.
Dzisiaj patrząc na stare fotografie odczuwam nostalgię do tamtych dni. Ludzie z minionej epoki są warci szczerego szacunku, ponieważ oni poczuwali się do obowiązku zachowania spuścizny duchowej swoich przodków i z miłością i odpowiedzialnością przekazali ją swoim dzieciom, wnukom. Przecież wszystko co najlepsze ma być zachowane i twórczo kontynuowane już w życiu innych pokoleń.
Ryszard Jankowski
Czytaj więcej...