Stanisław Chmielewski był szczerze wierzącym, godnym zaufania, pracowitym i zdolnym patriotą tej krainy i miasteczka, kowalem. W różnych czasach i przy każdej władzy nigdy się nie chwiał i nie kolaborował. Żył w świetle Boga i prawdy. O nim powinniśmy wiedzieć i nie zapomnieć go.
Stanislaw Chmielewski urodził się w 1905 roku, ochrzczony został w wędziagolskim kościele pw. św. Trójcy. W 1932 roku ożenił się z wdową Joanną ze wsi Giełny. Mieszkali oni w dużym własnym domu przy ulicy Kiejdańskiej. W okresie międzywojnia Stanisław w swojej kuźni pracował z pomocnikami i był w owym czasie jednym z najbardziej perspektywicznych kowali w miasteczku.
A było ich tu aż siedmiu. Stanisław nie odczuwał dużej konkurencji, ponieważ przybywający z różnych zakątkow wędziagolskiej krainy gospodarze - Polacy bez obaw powierzali mu remontować swoje narzędzia do pracy na roli. Ludzie twardo wierzyli: on swoją robotę dobrze wykona i nie trzeba będzie za nią dużo płacić.
Żona Joanna – gospodynia domowa - doglądała duży dom. Ponieważ rodzina swoich dzieci nie miała, więc część domu wynajmowała. W międzywojniu mieszkała tu rodzina miasteczkowego młynarza, Żyda Gorelika. Znajdowali tu przytułek również dzieci gospodarzy z dalszych wsi, które uczyły się w wędziagolskiej szkole początkowej. U nich mieszkała też będąc uczennicą znana społeczniczka i pisarka Anna Boharewicz-Richter.
Niełatwą była dola kowala Stanisława.Widział on, jak w czasie Holokaustu z jego domu byli wyprowadzani lokatorzy Żydzi – cała rodzina Gorelików, słyszał wystrzały i jęki, kiedy ich rozstrzeliwano w znajdującym się nieopodal lasku Borek. Tej egzekucji dokonali przybyli z Kowna policjanci i miejscowi „baltaraišciai“ (noszący białe opaski) z Bobt i Łabunowa. Stanisław nigdy nie unikał rozmów o Holokauście w Wędziagole, jak też nigdy nie bał się mówić o tym, kim byli jego wykonawcy. Nie bał się mówić prawdy też w sowieckich czasach, kiedy byli jego klienci – gospodarze, straciwszy ziemię i swoje narzędzia, które on w ciągu wielu lat naprawiał, byli przez władzę sowiecką prześladowani i wywożeni na Syberię. Sowieccy oprawcy nie raz prosili kowala Stanisława, by on „przypomniał“ złe czyny gospodarzy - Polaków, którzy byliby za nie zesłani na Syberię. Jednak kowal nie poddał się na żadne prowokacje – nikogo nie zadenuncjował, a niejednego przestrzegł przed grożącym niebezpieczeństwem. Kowal Stanisław był wysokim i silnym mężczyzną. Starzy mieszkańcy miasteczka opowiadali, że siły mu nie było brak - widzieli, jak on kute koło wozu przerzucił przez dach swojej kuźni. W sowieckich czasach miejscowa władza komunistyczna oskarżyła niewygodnego jej człowieka o kradzież. Wielu ludzi wiedziało, że ten człowiek jest oskarżony bezpodstawnie, jednak nikt za nim się nie ujął. Wstawił się za nim jedynie Polak, kowal Stanisław, który odważnie i argumentowanie powiedział całą prawdę i obronił całkiem niewinnego człowieka.
Rodzina Chmielewskich to Polacy, w domu i z sąsiadami rozmawiali oni po polsku. Stanisław i jego żona Joanna nigdy nie opuszczali Mszy św. w kościele, zawsze znajdowali czas nie tylko w niedziele i w okresie świąt, ale też podczas wieczornych nabożeństw majowych, czerwcowych czy październikowych na modlitwy różańcowe.
Z szacunkiem, dumą i miłością wspominamy tego człowieka. Nieszeregowy człowiek żył w naszym miasteczku, o nim trzeba wiedzieć, nie powinniśmy go zapomnieć. Żyć jak należy, uczciwie i prawdziwie - według szanownego Stanisława – to żyć nie tylko dla siebie, ale też dla wspólnoty, dla prawdy, dla szlachetnego losu narodu. Takiej jedności ze światem Stanisław przede wszystkim szukał w kościele.
Ryszard Jankowski
Czytaj więcej...